Gdy Ukraińcy zaczęli masowo mordować Polaków na Wołyniu, Anna Kownacka-Góral miała zaledwie 10 lat. Teraz podzieliła się ze mną tragicznymi wspomnieniami. O ukraińskich zbrodniach napisała książkę oraz dziesiątki publikacji dla czasopisma „Na Rubieży”. Teraz, po kilkudziesięciu latach działalności na rzecz upamiętnienia Polaków pomordowanych przez Ukraińców, o jednym z wydarzeń postanowiła opowiedzieć po raz pierwszy.
Anna Kownacka-Góral urodziła i wychowała się w Popowinie na Wołyniu, kolonii, mieszkali sami Polacy.
– Była tylko jedna rodzina ukraińska Bortników – wspomina Pani Anna. Kolonia była zadbana, położona tuż u skraju pięknego lasu, po którym Polacy często spacerowali. Z uwagi na to, że w Popowinie mieszkali niemal sami Polacy, relacje z Ukraińcami były niewielkie. Mimo to Pani Kownacka-Góral do wybuchu II wojny światowej ocenia je jako poprawne.
– Niestety, do szkoły poszłam dopiero w 1945 roku w Opolu. A całą wojnę, która była okropna… najpierw przyszli Sowieci, zaczęli wywozić na Syberię. Rodzinę mojego ojca wywieźli. 12 osób, nikt nie wrócił. Potem przyszli Niemcy i wtedy dopiero się rozpoczęło… – wspomina wybuch II wojny światowej.
Poćwiartowane ciała
W roku 1943 Ukraińcy zaczęli masowo mordować Polaków. Kownaccy mieszkali w Popowinie do czerwca 1943. Ich wyjazd z rodzinnej kolonii był poprzedzony nocami spędzonymi w lesie, w którym Polacy chowali się przed grasującymi ukraińskimi bandami.
– Jak żeśmy uciekali to było tak, że nasza rodzina i sąsiedzi to ludzie w ogóle jeszcze nie wierzyli, że będziemy musieli uciekać, więc w nocy spaliśmy w lesie – wspomina. – Tylko mama zostawała. Mówiła: „ja nikomu nic złego nie zrobiłam”, była przez wszystkich bardzo szanowana, pisała ludziom listy, bo umiała ładnie pisać, Ukrainki uczyła haftować i rysować, więc mówiła: „mnie nic nie zrobią”. I nie chciała iść. A ojciec szedł. Bardzo mi się to podobało, bo w nocy zabieraliśmy koc, koszule, kołdrę i szliśmy do pobliskiego lasu i w gąszczu żeśmy się ukrywali i rano jak żeśmy przyszli to przybiegła Ukrainka, z jedynej rodziny, która była w pobliżu, bardzo dobrzy ludzie i mówi: „uciekajcie natychmiast, bo w naszym domu siedzą banderowcy, jest ich chyba z piętnastu, piją wódkę i wieczorem przyjdą Was zamordować” – opowiada z zaznaczenie, że o wydarzeniu opowiada po raz pierwszy w życiu. – Już mieliśmy spakowane tobołki, psa na smycz i żeśmy poszli, ale dookoła przez krzaki, żeby nas nie zobaczyli. I nie szliśmy drogami, tylko ścieżkami leśnymi. Do Przebraża uciekaliśmy. To było około 8-10 km, także przez ten las, te zagajniki żeśmy szli. I pies z nami, ale był na smyczy i w pewnym momencie zaczął się szarpać, a brat go prowadził. I zobaczyli, że coś było za krzakami, no to ja biegiem, pobiegłam, bo byłam ciekawa, że tam pies szczeka i się okazuje, że tam leżały trzy osoby zamordowane, po kawałku poćwiartowane. Dziecko było jakieś, nawet nie wiem czy to był chłopak czy dziewczynka… i te ciała już się rozkładały. I tego nigdy nie zapomnę: muchy, wyjedzone części głowy (…) nigdy w rodzinie tego nie wspominaliśmy (…). Ja cały czas mam przed oczyma te rozkładające się ciała – mówi Pani Anna i zaznacza, że tę historię opowiada po raz pierwszy w życiu.
Przebraże
Kownaccy (rodzice, brat i siostra; najstarsza siostra wcześniej została zabrana przez Niemców na roboty przymusowe) uciekli Ukraińcom i dotarli do Przebraża, gdzie było obecne wojsko niemiecki oraz polska samoobrona. W Przebrażu zamieszkali w maleńkiej ziemiance.
– W Przebrażu byliśmy aż przyszli sowieci w 1944 roku i wtedy dopiero ojciec dostał pracę we młynie w Kiwercach i myśmy z Przebraża wyjechali do Kiwerc, a z Kiwerc nas przewieźli do Opola – wspomina.
Z furmanki lała się krew…
Zanim jednak Pani Anna z rodzicami i rodzeństwem dotarła do Opola, była świadkiem jak do Przebraża tłumnie przybywali szukający schronienia Polacy oraz jak zwożono wozy z ciałami pomordowanych rodaków.
– Nikt nie wierzył, że coś takiego wybuchnie, że Ukraińcy będą mordować Polaków (…) – mówi Pani Anna. – Jak coraz więcej ludzi przyjeżdżało do Przebraża, niektórzy jechali furmankami, wieźli trochę zapasów żywności, a niektórzy uciekali z płonących domów w koszulach nocnych i nic nie mieli, i to żywność, którą Przebraże posiadało zostało wspólnie z uciekinierami bardzo szybko zjedzone no i trzeba było gdzieś szukać jakiejś możliwości zdobycia. I pamiętam jak pojechała taka delegacja polska do wsi ukraińskiej, w której był taki majątek i tam kupowali i zboże, i ziemniaki. To były czasy kiedy Ukraińcy już mordowali ludzi, tylko jeszcze nikt nie wierzył, że coś takiego wybuchnie. I wtedy Ukraińcy zarekwirowali furmankę i tych ludzi wszystkich zamordowali, tylko jeden chłopak uciekł. A tam było może z dziesięć osób. Wiem, że zamordowali tych Polaków, położyli na tej furmance tak, że wisiały ręce, nogi z jednej i drugiej strony i przywieźli do Przebraża i tam był taki punkt, gdzie stał wartownik. Dookoła Przebraża stała warta. I wtedy… dzieci zawsze wiedziały, że ktoś jedzie gdzieś z pobliża, a do nas było blisko. I mój brat starszy o dwa lata, trzy i koledzy jego, pobiegliśmy zobaczyć co się dzieje. I się okazuje, że pokrwawione te ciała wisiały… Jezus… z tego wozu… w poprzek ich – mówi łamiącym się głosem i opowiada jak jeden z Ukraińców w czasie mordowania swojego polskiego sąsiada, mówił do kompana w zbrodni: „powoli go rżnij, bo to dobry człowiek”.
Ukraińskie kłamstwa historyczne
Moja rozmówczyni, jako świadek ukraińskiego ludobójstwa na Polakach, nie ma wątpliwości, że dziś Ukraińcu budują swoją państwowość na „jednym wielkim kłamstwie” historycznym, czego emanacją są m.in. pomniki stawiane przywódcom ukraińskich band. I dodaje: – Oni mają we krwi taką złość kozacką. Przecież mieszkali na jednej wsi: Ukrainiec, Polak. To Polak starał się całą tą ziemię zagospodarować, a oni nie bardzo. Oni byli leniwi Oni byli leniwi i zazdrościli na przykład kultury Polakom.