Stefan Konował urodził się 14 maja 1933 roku w Kryłowie nad Bugiem, dziś leżącym na granicy z Ukrainą. 25 marca 1945 roku w Kryłowie w Niedzielę Męki Pańskiej, m.in. w domu, w którym dziś mieszka Pan Stefan, Ukraińcy zgotowali Polakom rzeź.
Kryłów przed wojną był miastem różnych kultur. – Pół było Polaków, pół było Ukraińców – opowiada Pan Stefan. – Ukraińcy żenili się z Polkami, Polaki z Ukraińcami i było dobrze, była zgoda. A za okupacji narobiło się, że nienawidzili Ukraińcy Polaków – mówi i dodaje, że w Kryłowie było także duże skupisko Żydów.
Walenie cerkwi
Przed wojną Polacy nie spotykali się z większymi aktami agresji ze strony Ukraińców. Dopiero w roku 1938, na co wskazuje także Stanisław Krzaczek, świadek z powiatu hrubieszowskiego, a zarazem partyzant Kompanii Żelaznej Armii Krajowej, stosunki polsko-ukraińskie w tym rejonie uległy pogorszeniu.
– 1938 roku ktoś takie rozporządzanie dał, że zaczęli walić w cerkwie. I w Kryłowie cerkiew Polacy zawalili – wspomina Świadek. Cerkwie burzono od połowy maja do połowy lipca 1938 na południowym Podlasiu i Chełmszczyźnie. Akcja została zorganizowana na polecenie władza sanacyjnych i miała na celu ograniczenie „wpływów prawosławia” kojarzonego powszechnie z Rosją, jako religii siłą utrwalanej na ziemiach polskich przez władze zaborcze.
Ataki na Prehoryłę
Bardzo niebezpiecznie zrobiło się od 1941 roku, gdy łeb zaczęły podnosić sotnie Ukraińskiej Powstańczej Armii, przed którymi broniła się polska partyzantka.
– Gdy na Prehoryłę był atak, to Polacy rano przyszli i przepędzili Ukraińców zza Buga – jedną z potyczek wspomina Stefan Konował. Dawniej Prehoryłe było przedmieściem Kryłowa, obecnie jest to wieś. Przed II wojną światową miejscowość tę zamieszkiwali Ukraińcy (60%) i Polacy (40%) – razem ok. 1000 mieszkańców. Istniała tam cerkiew Narodzenia Matki Bożej, która została zburzona w 1938 r.
Prehoryłe w latach 1943 i 1944 było kilkakrotnie atakowane przez ukraińskie i polskie oddziały. Polska część wsi Prehoryłe została napadnięta przez oddziały UPA przybyłe z Wołynia nocą z 2 na 3 lutego 1944. Spaliły one zabudowania Polaków i dokonały zbrodni na polskiej ludności. Do kolejnego napadu na Polaków w Prehoryłem doszło 17 lutego; oddział Stanisława Basaja ps. „Ryś” (później zamordowanego przez Ukraińców w Krwawą Niedzielę Palmową) wystąpił w ich obronie, odpierając atak ukraiński. Po raz trzeci ukraiński oddział napadł na Prehoryłe 29 lutego. 8 marca 1944 r. Prehoryłe zaatakował oddział 5 Pułku Policji SS, wsparty przez miejscowych członków Ukraińskiego Legionu Samoobrony. Napastników odparł oddział Batalionów Chłopskich pod komendą Stanisława Basaja „Rysia”. Stanisław Konował pamięta ukraińskie napady z 1944 roku na Prehoryłę. Wspomina, że w czasie, gdy Ukraińcy atakowali na Polaków każdy z domu uciekał, bo się bał być w domu w nocy. Rodzina Konowałów zazwyczaj nocowała na łące.
– Z mojej rodziny nie zamordowali nikogo. Zamordowano sąsiadów – opowiada obecny podczas wywiadu Ryszard Sobczyk, który oprowadzał mnie po domach Świadków i wymienia nazwiska rodzin pomordowanych Polaków.
Krwawa Niedziela Palmowa w Kryłowie
– W Kryłowie [w 1944 roku] nic się nie działo. Wojsko stało w szkole, Straż Graniczna była niemiecka i ludzie uciekali wszystko z wioski – opowiada Pan Stefan Konował i dodaje, że strażnicy w niemieckich mundurach pochodzili z Czechosłowacji, mówili po polsku i można się było z nimi porozumieć. – Niemcy nas ratowali przed Ukraińcami. I Niemcy mówili, żeby przychodzić na noc bliżej nich, bo oni nie dopuszczą tutaj do mordu.
Dramat rozegrał się 25 marca 1945 w Niedzielę Palmową. Wczesnym rankiem Kryłów okrążył szczelnym pierścieniem, nieznany, uzbrojony oddział. Mieszkańcy, w tym sołtys, do którego zgłosiło się dowódco oddziału, myśleli, że to oddział sowiecki. Dopiero po czasie zorientowano się, że byli to Ukraińcy, przez mieszkańców zamiennie nazywani banderowcami lub bulbowcami.
– Jeden z bulbowców chodził z sołtysem i zamawiał furmanki, na obławę mieli jechać. I że żołnierze przyjdą na śniadanie. A to cywile, bulbowcy, bo mój sąsiad [Sołowiec/Sułowij – niewyraźnie – przyp. JM] jak przyszli zamawiać jego furmankę, temu żołnierzowi się płaszcz odchylił i on zobaczył spodnie cywilne. I jak oni wyszli, to on powiedział, że to nie są żołnierze tylko bulbowcy, i że ucieka. Sołtys przyleciał i się pyta czemu nie stawił się z furmanką. Dzieci powiedziały mu, że „taty nie ma”. A mieszkał z Ukraińce, w jednym budynku z Ukraińcem. To oni wzięli od Sułowija [Polaka – przyp. JM] konia jednego i od tego Ukraińca konia i Ukraińca za furmana. I ten furman też zginął tak samo jak i Polacy. Wszyscy byli w mundurach rosyjskich – opowiada Stefan Konował.
Do samego końca akcji sołtys był przekonany, że zbrojny oddział tworzyli żołnierze radzieccy, których w dobie tzw. wyzwolenia nie podejrzewał o złe zamiary, dlatego oprowadzając po polskich domostwach, bandytom z UPA nieświadomie organizował noclegi oraz furmanki.
W tym samym czasie uzbrojeni Ukraińcy otoczyli dom, w którym przeprowadziłem wywiad. W tamtym czasie pełnił funkcję posterunku milicji obywatelskiej, której w tamtym powiecie komendantem był zasłużony w walce z okupantem oraz UPA, były dowódca I Hrubieszowskiego Batalionu Batalionów Chłopskich Stanisław Basaj ps. „Ryś”.
Istotne wtrącenie: W oparciu o relacje świadków i sterty archiwów od razu wyjaśniam: w 1945-1947, w tym na Podkarpaciu, MO walczące z UPA zasilali byli żołnierze BCh i AK oraz zwykli Polacy, którzy po prostu chcieli mieć dostęp do broni na wypadek ataku bandytów. Dodajmy jeszcze, że MO, a zatem byli żołnierze BCh i AK (także „Ryś”) najczęściej byli w ostrych konfliktach z NKWD i UB. W przypadku Kryłowa, zbrodnia UPA w Niedzielę Męki Pańskiej ’45 na Polakach została przeprowadzona za aprobatą NKWD i UB. Wniosek: formowali się w ramach MO, by bronić Polaków, w tym swoje rodziny. Czy nadal są tutaj idioci, którzy twierdzą, że MO (czyli byli żołnierze BCh, AK i zwykli Polacy) broniące polskich rodzin na Podkarpaciu i Zamojszczyźnie przed bandami UPA to były komusze czerwone świnie?
Wróćmy do Kryłowa.
– Sołtys poszedł do domu, a oni przyszli już tutaj. Milicjantów powiązali. Oni wiedzieli gdzie, była broń.Tu pod schodami była broń. Była stajnia, tam była zakopana broń. Oni mieli dane gdzie broń jest, ktoś doniósł. Broń zabrali i policjantów przyprowadzali i wiązali – opowiada Pan Konował. – W między czasie był „Ryś” u Baryluka [Franciszek Baryluk miał kwaterę obok posterunku milicji – przyp. JM] – dowódca partyzantki, on później był powiatowym komendantem w Hrubieszowie. I tam kwaterował, to kolega jego był, tam nocował i trzech, czterech w obstawie było milicjantów. I tych milicjantów zabrano od Baryluka i przyszli do „Rysia” jako dowódcy jednostki i proszą go, żeby on przyszedł na posterunek na obławę. „Ryś” w tym czasie przyszedł z tymi milicjantami i Baryluk stał za drzwiami i został, a żona przyszła i siostra i tutaj zginęli na posterunku. „Rysia” przyprowadzili i od razu skrępowali tutaj, bo ci już milicjanci byli powiązani wszyscy, w tamtym pokoju leżeli. I „Rysia” wzięli… Już furmanki podjechali pod posterunek, zaczęli wyprowadzać niektórych, ale 28 osób tutaj zabili w tym budynku – w tym pokoju, w tamtym pokoju i w sieniach tutaj – opowiada, by potem pokazać miejsca w pomieszczaniach, w których leżały ciała zamordowanych, w tym ciało przyszłego teścia – Aleksandra Pawliczuka.
Kilkanaście osób zostało wywiezionych z budynku i zamordowanych w lesie. Do dziś nie wiadomo, gdzie znajdują się ich ciała.
– Jeden tylko wrócił, Bardyga. Ostatni jechał furmanką i miał jednego bulbowca na wozie (…) i w dołhobyczowskim lesie Bardyga ten jechał ostatnią furmanką i zaczepił za drzewo, zajechał kołem za drzewo. I on mówi do niego: „złaź, nadnieź wóz i jedziem dalej”. I Bardyga jak zeskoczył z wozu tak w krzaki i poszedł – opowiada.
Spośród cywilów zamordowano m.in. żonę Baryluka, siostra Barylukowej, sołtysa, zastępca Sołtysa Tomasz Zieliński. Stefan Konował wspomina, że Ukraińcy mieli wywieźć ponad dwadzieścia osób. Dlaczego wśród pojmanych i zamordowanych było wielu cywilów?
– To była Palmowa Niedziela. Nie było tutaj księdza. Szli ludzie do Hrubieszowa do kościoła i taka wioska Romanów, pierwsza wioska za Kryłowem, tam łapali kto szedł… i młodzież szli i starsi, kto szedł to zatrzymywali i wszystko tu przyprowadzali.
Sąsiad był w bandzie
– Mój szwagier był zastępcą komendanta w milicji. My mieszkaliśmy na probostwie [ojciec Stefana Konowała był kościelnym; mieszkali tam po spaleniu domów przez Ukraińców – przyp. JM]. I ja jako młody chłopak, matka szykowała pierogi dla tych, co sołtys zamawiał, bo też u nas pozamawiał na probostwie… i matka: „mówi stań zobacz co tam się dzieje na posterunku”. I ja się ubrał i pod kościół, nie wiem czy leciałem czy szedłem. Wyszedłem do pierwszej bramy od kościoła i zrobiłem parę kroki, a z tej furmanki, co Bardyga jechał, co on ocalał, siedział Gienka Stankiewicza ojciec powiązany. I jego ojciec, ten Stankiewicz zeskoczył z wozu, chciał uciec pod kościół, tylko za bramy wleciał, a ten bulbowiec z automatu strzelał i zabił go. A ja tylko z bramy wyglądnął i w tył i z powrotem na probostwo – wspomina.
Stefan Konował wspomina także wydarzenie z udziałem ukraińskiego sąsiada, Mikoły Kryłowskiego.
– Jak zabrali dwie kobiet. Taka Adelka Dąbrowska i Adelka Stankiewicz… I bulbowcy zabrali ich żywcem, ale jak bulbowcy tutaj ich a posterunek przyprowadzili i taki Mikołka głuchy był… Kryłowski, bulbowiec, był w bandzie. I ta właśnie Stankiewiczowa zwróciła się do niego, bo na jednym podwórku wychowane byli. I mówi: „Mikoła, tośmy się od maleńkiego bawiliśmy” – na co odpowiedział Ukrainiec: „Nic a nic nie poradzę”. – I zabrali ich ze sobą. Wywieźli. I zawieźli gdzieś nie wiem, na Zaburze czy gdzieś tędy pod Sokal… To wszystko było w tym dniu 25 marca 1945 roku. (…) Zamknęli tych dwie kobiet do piwnicy (…). Zamknęli ich do piwnicy i oni w tej piwnicy siedzieli – i nie wiedzieli czy to dzień czy to noc – posłyszeli, że po podwórzu ktoś chodzi i one zaczęli mocno krzyczeć (…). I ci co byli na podwórzu, to już było polskie wojsko (…) otworzyli drzwi, oni wyszli i tak ocaleli.
Kilka tygodni później, po pamiętnej Niedzieli Palmowej, Ukraińcy znów atakowali Kryłów. Na szczęście miejscowość była lepiej obstawiona przez MO z obawy przed napadem UPA. Pewnego dnia, gdy wartownik z wieży kościelnej dostrzegł formujące się bandy ukraińskie wokół Kryłowa, oddał strzał do jednego z Ukraińców, dzięki czemu atakują sotnia wycofała się z ataku.
Zostaw komentarz